Andrzej Malinowski z Judzik zwiedza Rwandę. Dziennik z podróży. Cz.5

2019-07-03 23:27:50(ost. akt: 2019-07-03 23:44:33)

Autor zdjęcia: Andrzej Malinowski

Andrzej Malinowski z Judzik kontynuuje swoją kolejną podróż. Tym razem jest w Rwandzie. To już 113 kraj, który zwiedza. Przesyła nam swoją piątą relację z wyprawy do tego kraju w środkowowschodniej Afryce. Dziś opowiada nam m.in. legendę rwandyjską o dziewczynce Ruhuga i psie Nyarurubwana.

1.07.2019 r., Kigali
Nic nie robienie, ale w zasadzie … czytanie legend i bajek o Rwandzie. Za gorąco na długie wędrówki.

Dzisiaj jest święto narodowe – odzyskanie niepodległości od Belgii (1 lipca 1962 r.). Rok wcześniej, w 1961 r. w Rwandzie zniesiono monarchię. Prezydentem państwa został wówczas Gregoire Kayibanda. Władzę objęła ludność Hutu. Późniejszy okres był nieciekawy, ponieważ w latach 1963-64 i 1972-1973 trwały walki etniczne i emigracja prześladowanych Tutsi do Burundi i Ugandy. Rok 1989 przyniósł kryzys ekonomiczny w związku ze spadkiem cen kawy na rynkach światowych i suszą.
Rwanda była jednym z ostatnich regionów w Afryce, skolonizowanych przez kraje europejskie. W 1885 r. na kongresie w Berlinie obszar ten zaliczono do niemieckiej strefy wpływów. W ciągu kolejnych 10 lat kraj został opanowany przez Niemców i wcielony do Niemieckiej Afryki Wschodniej. W imieniu Niemców rządy sprawowali miejscowi władcy (bami) z plemienia Tutsi. W 1902 r. powstały pierwsze misje katolickie. W czasie I wojny światowej Rwanda została zajęta przez Belgów.
Święta niepodległości nie obchodzi się w Rwandzie tak jak w Polsce, żadnych festynów, flag państwowych itp.
W Centrum jest problem z internetem. Zawiesza się, albo nie ma wcale do niego dostępu.
Jutro wyjeżdżamy z ks. Krzysztofem w jego sprawach służbowych na północ Rwandy, na dwa dni. Ciekawe jak tam będzie z internetem. Duże plecaki musimy zostawić w pokoju. I jak się okazuje zapłacimy podwójnie za noclegi, bo tutaj i na północy. Ceny noclegów w hotelach są bardzo wysokie, ponieważ ostatnio wzrosły podatki.

Ruhuga i Nyarurubwana – legenda rwandyjska
Było to dawno, dawno temu. Żył sobie mężczyzna, któremu żona urodziła dziewczynkę i ... psa. Sąsiedzi chcieli zabić psa, ale matka przeciwstawiała się temu: ‘Pozwólcie mu żyć, proszę was, urodziłam go przecież podobnie jak inne moje dzieci."
Dziewczynce nadano imię Ruhuga, psu - Nyarubwana. Wkrótce zmarła im matka. Wychowaniem ich zajął się ojciec. Kiedy dorośli, ojciec postanowił znowu się ożenić. Dziewczęta odmawiały mu ręki, mówiąc: „Jak możemy żyć w jednym domu z tobą i twoją córką, która jest w tym samym wieku, co my?”. W końcu jedna z nich zgodziła się zostać jego żoną, ale pod warunkiem, że będzie jedyną kobietą w domu. Mężczyzna postanowił więc pozbyć się swojej córki.
Pewnego dnia powiedział: „Moje dziecko, dawno nie byłaś z wizytą u ciotki. Nie masz ochoty jej odwiedzić?” – „Oczywiście” - odpowiedziała dziewczyna. – „Umyj się, namaść masłem, ubierz nową sukienkę, a ja cię odprowadzę” - zakończył ojciec.
Dziewczyna szybko była gotowa. Wyruszyli w drogę, prowadząc młodego byczka i barana, prezenty dla ciotki, bo nie było w zwyczaju zachodzić do przyjaciół z pustymi rękami. Doszedłszy do rzeki spotkali pasterza pojącego swe stado. - „O, gdybyś wiedział, jakie spotkało mnie nieszczęście” - zaczął skarżyć się ojciec Ruhugi. – „Ta dziewczyna jest moją córką. Nie ma męża. Oczekuje dziecka. Proszę, uwolnij mnie od tego nieszczęścia i wrzuć dziewczynę w nurt rzeki”. Pasterz popatrzył badawczo na dziewczynę i rzekł: „Drogi panie, chętnie oddałbym ci tę przysługę. Widzę jednak, że twoja córka nie jest w ciąży i nie mam żadnych wątpliwości. Powiedz mi, co naprawdę masz przeciw niej?”
Idąc dalej doszli do miejsca, gdzie mężczyzna wyrąbywał drzewo na budowę swego domu. – „O, gdybyś wiedział, jakie spotkało mnie nieszczęście” – zaczął skarżyć się ojciec Ruhugi. – „Ta dziewczyna jest moją córką. Nie ma męża. Oczekuje dziecka. Proszę cię, uwolnij mnie od tego nieszczęścia i wrzuć dziewczynę w nurt rzeki”. Budowniczy popatrzył badawczo na dziewczynę i rzekł: „Drogi panie, chętnie oddałbym ci tę przysługę. Widzę jednak, że twoja córka nie jest w ciąży i nie mam żadnych wątpliwości. Powiedz mi, co naprawdę masz przeciw niej?”.
Idąc dalej przez las spotkali myśliwego: - „O, gdybyś wiedział jakie spotkało mnie nieszczęście” - zaczął skarżyć się ojciec Ruhugi. – „Ta dziewczyna jest moją córką. Nie ma męża. Oczekuje teraz dziecka. Proszę cię, uwolnij mnie od tego nieszczęścia i wrzuć dziewczynę w nurt rzeki. Oto byczek i baran, które otrzymasz jako zapłatę”. Myśliwy pomyślał: „Tak dawno nie jadłem barana ...”. Złapał dziewczynę i wrzucił ją w nurt rzeki. Rozstali się. Ojciec Ruhugi mógł wreszcie ożenić się ze swą narzeczoną.
Kiedy mężczyźni rozstali się, nadbiegł Nyarubwana, który od początku śledził ojca i swą siostrę. Zobaczył Ruhugę miotającą się w rzece. Jak strzała rzucił się do wody i wywlókł ją na brzeg. Umieścił ją w konarach wielkiego drzewa, leczył ją i karmił.
Po pewnym czasie pod osłoną nocy przeniósł i ukrył Ruhugę w małym szałasie niedaleko ojcowskiego domu. Tam w tajemnicy strzegł ją i leczył. Dziewczyna wyzdrowiała i stała się jeszcze piękniejsza niż dawniej. Wtedy Nyarubwana powiedział do ojca: „Przygotuj dużo piwa bananowego, zaproś całą rodzinę i przyjaciół. Postaraj się o piękną suknię. Później powiem ci, dlaczego żądam tego wszystkiego”. Ojciec, ciekaw, co będzie się dziać, postąpił według jego życzenia. Gdy wszystko było gotowe, Nyarubwana zaniósł siostrze suknię, sam zaś porzucił skórę psa i stał się eleganckim młodzieńcem.
Oboje, nadzwyczaj piękni, ukazali się zaproszonym gościom. Nikt nie wierzył własnym oczom. Nyarubwana był przecież psem, a jego siostrę Ruhugę uważano od dawna za zmarłą. „To Imana chciał, abym urodził się psem i tak uratował od śmierci moją siostrę” - wyjaśnił Nyarubwana. „Ta zła kobieta wymusiła na ojcu śmierć Ruhugi, nie chcąc żyć z nią razem pod jednym dachem”.
Zgromadzeni nie pozwolili mu dokończyć. Natychmiast przeszyli złą kobietę włóczniami. Ojcu wprawdzie darowano życie, ale okrył się na zawsze hańbą. Niedługo potem ktoś poprosił o rękę Ruhugi. Wkrótce ożenił się Nyarubwana. W końcu ich ojciec także znalazł nową żonę. Wszyscy oni wiedli spokojne i szczęśliwe życie.
… Piwo bananowe … - jest do kupienia w Rwandzie. Pomyślę …

2.07.2019 r., Kigali, Nyirangarama, Nyarutovu, Ruhengeri, Kinoni
Jak tak dalej będzie to pójdę z torbami. I tak z pewnością się stanie. 95 zł od osoby za nocleg ze śniadaniem! Gdyby jeszcze ktoś w pokoju sprzątał, wymieniał ręczniki, czy przynosił wodę, to wtedy rozumiem, a tak? Rwanda wysoko się ceni.
Udało się nam nie płacić podwójnie za pokój w Kigali i pokój w Kinoni. W Centrum zostawiliśmy duże plecaki i zrobiliśmy rezerwację na czwartek.
Postanowiliśmy, że naszą bazą wypadową po Rwandzie będą dwa miejsca: Kigali i Kibeho, ponieważ to bardzo mały kraj, niewielkie odległości, wszędzie gdzie się chce można w miarę szybko jakoś się dostać.
Po południu wyjechaliśmy samochodem z ks. Krzysztofem na północ. Widoki wspaniałe. Piękne wzgórza, roślinność (dużo eukaliptusów), pola uprawne i pracujący na nich ludzie. Woda do picia … wszędzie stoją po nią kolejki.
Miejscowi chodzą poboczami dróg, zresztą całe ich życie toczy się przy drodze i w jej sąsiedztwie. Mnóstwo rowerów i motocykli. Przewozi się na nich wszystko. Tutaj to rzeczywiście kobiety mają dużo na głowie i to w dosłownym słowa tego znaczeniu. Noszą na nich zakupy, trzcinę cukrową, wszelkiego rodzaju towary, różne rzeczy.
Główne drogi są asfaltowe i równe. Ale ze względu na ciągłe zakręty i górzysty teren średnia prędkość jazdy wynosi 40 km/h. Kierowcy jeżdżą tutaj naprawdę ostrożnie, ponieważ za szarżowanie na drodze płaci się wysokie mandaty. Policjanci nie są ugodowi. Średnia płaca w Rwandzie wynosi 150 Euro, a najwyższy mandat 100 Euro, więc wszystko jasne. Nie ma dróg szybkiego ruchu i autostrad.

W Nyirangarama jedliśmy szaszłyki z mięsa koziego i z jelit. Są tanie, 500 franków (2,11 zł). Mnie nie podchodziły. Trafiła mi się jakaś żyła czy ścięgno, więc część tej koziny po kryjomu wyplułem.
Bardzo spodobało mi się miasto Ruhengeri. Ruch uliczny spory, lekki harmider, ale miasto czyste. Dużo nowych budynków, zwłaszcza instytucji państwowych i religijnych. Duży różaniec na trawie w kompleksie katedry pomyliłem z … boiskiem. Sklepy spożywcze – lepiej o nich nie wspominać. Wyglądają na ogół fatalnie. Kupiliśmy chleb, bułki i napoje.
Ruhengeri jest stolicą dystryktu Musanze (Prowincja Północna). Zamieszkuje ją 60 tysięcy osób i jest ona trzecim największym miastem Rwandy pod względem liczby ludności.

Do Kinoni, celu naszej dzisiejszej podróży przyjechaliśmy po godz. 19. Było już ciemno, ale ks. Krzysztof doskonale znał drogę. W parafii Kinoni pracował 12 lat, w tym 9 jako proboszcz. Kinoni to wieś za Ruhengeri, w pobliżu wulkanów i Ugandy.
Jesteśmy na wysokości 1968 m n.p.m. Chłodno. Przywitał nas ks. proboszcz (Mark, Rwandyjczyk) i dwaj klerycy ubrani w kurtki, którzy kazali nam natychmiast włożyć coś ciepłego, żeby nie zachorować. Mieliśmy ze sobą polary, więc ok. Nie wiem jak wyglądają zabudowania parafii, bo ciemno, ale chyba tak klasztornie. Słabe oświetlenie, więc nic nie można było zobaczyć, niczego dostrzec. Nawet rozświetlone niebo w tym nie pomogło. Dostaliśmy pokój nr 3.To istna cela klasztorna, ale nie jest najgorzej. Podłoga betonowa, meble drewniane, stare, ściany nierówne. Ale za to jest przestrzeń (!). Ciekawa łazienka z toaletą.
Klerycy prawie natychmiast przygotowali nam kolację. My o nią nie prosiliśmy, ale chyba w tej kwestii zadziałał ks. Krzysztof. Na pytanie księdza skierowane do kleryków, czy pola obrodziły, otrzymaliśmy natychmiast odpowiedź: „Tak, to co obrodziło, jest właśnie na stole”. A było: słodkie gotowane ziemniaki z grochem, liście dodo, kukurydza (dziwny wygląd i smak), gotowana dynia. Dzisiejszy nakryty stół to stół zamożnej rodziny, więcej niż typowe jedzenie zwykłych mieszkańców tego państwa. Po kolacji długo rozmawialiśmy przy herbacie, serze, bułce i napojach. Raczej było to tłumaczenie z francuskiego na polski tego, co mówili księża. Ksiądz Mark za miesiąc opuszcza parafię w Kinoni i udaje się na studia doktoranckie do Rzymu. Zna kilka fraz w języku polskim i jest bardzo gościnny. Klerycy podczas rozmowy zbyt często korzystali z telefonu komórkowego, coś na nim sprawdzali i pisali. W końcu ks. Krzysztof zwrócił im uwagę i się uspokoili. Telefon komórkowy posiada większość Rwandyjczyków.
Jaka cisza w tym Kinoni … Na szczęście jest tu dostęp do internetu. Na prowincji jedzenie jest 5 razy tańsze niż w Kigali.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5