Andrzej Malinowski z Judzik zwiedza Rwandę. Dziennik z podróży. Cz.6

2019-07-06 09:45:48(ost. akt: 2019-07-06 09:57:21)

Autor zdjęcia: Andrzej Malinowski, podróżnik, Rwanda

Andrzej Malinowski, nauczyciel z Judzik kontynuuje swoją kolejną podróż. Tym razem jest w Rwandzie. To już 113 kraj, który zwiedza. Przesyła nam swoją kolejną relację z wyprawy do tego kraju w środkowowschodniej Afryce. Tym razem był m.in. w szkole w Mwake, gdzie z pewnego powodu zrobił furorę.

3.07.2019 r., Kinoni, Mwake, Jezioro Ruhondo, Jezioro Burera, Ruhengeri, Gisenyi, Kigufi, Jezioro Kiwu

W nocy klasztorna cisza i zimno. Ania spała w polarze i pod moskitierą. Moje łóżko było bardzo twarde, tak samo i poduszka, więc noc miałem nieciekawą.
Wczoraj ksiądz zapraszał nas na mszę o godz. 6.30 rano, ale nie daliśmy się namówić – za wcześnie. Oczywiście słyszeliśmy odgłosy modlitwy i śpiewów. Przed śniadaniem poszliśmy do dwóch niewielkich ogrodów, kolorowych, z ciekawymi gatunkami roślin. Tak się złożyło, że są one usytuowane po obu stronach pokoju. Okazało się też, że spaliśmy u podnóża wulkanu Muhabura (4127 m n.p.m.).

Przed każdym posiłkiem i po nim jest krótka modlitwa. Śniadanie przygotowane przez nierozłączną parę kleryków skromne, obiad też. Oprócz typowego zestawu, czyli słodkich ziemniaków, gotowanego ryżu, jakiegoś kawałka mięsa była zupa, w Rwandzie rzadko jadana.

Typową rośliną dla tego obszaru oprócz trzciny cukrowej jest sorgo. Na pierwszy rzut oka ta roślina zbożowa przypomina kukurydzę, ale odróżnia ją od niej dość duża brązowa wiecha na czubku. Sorgo jest odporne na wysokie temperatury i susze. Ziarno przerabia się na kaszę i mąkę, a liście wykorzystuje jako pasze dla bydła. Ze źdźbeł stawia się płoty.

Rwanda jest krajem rolniczym. Uprawia się bataty, maniok, banany, orzeszki ziemne, kawę, herbatę, tytoń, bawełnę. Występuje duża erozja gleb. Hodowla oparta jest na kozach, bydle, owcach i drobiu. Przemysł jest słabo rozwinięty. Nie ma kolei. To kraj słabo rozwinięty.

Przed obiadem odwiedziliśmy dwie z sześciu szkół prowadzonych przez parafię katolicką w Kinoni. W całej Rwandzie 60% szkół, ośrodków zdrowia i szpitali prowadzą instytucje religijne, większość kościół katolicki. Państwo jak widzi, że kościół zajmuje się szkołami, czy szpitalami wtedy nic nie płaci, nie wspomaga ich. Bieda w szkołach przeogromna.

Szkoła w Mwake jest pięknie położona, na wysokim wzgórzu pomiędzy jeziorami Ruhondo i Burera. Droga kamienista. Toalety w szkole na zewnątrz, nie ma pomocy naukowych, uczniowie korzystają z książek, o ile takie są tylko w szkole. Nie daje się ich do domu. Do klas wchodzi się z podwórka, do każdej oddzielnie. W klasie jest długa tablica ciągnąca się przez trzy ściany z wyjątkiem tej, gdzie są okna i drzwi. Uczniowie obowiązkowo w mundurkach, nauczyciele w białych fartuchach (tak jest w tej szkole). Do szkoły chodzą wszystkie dzieci z rożnych religii i te niereligijne. Nieważne, że prowadzi je kościół katolicki. W szkole w Mwake uczy się 542 uczniów i pracuje 10 nauczycieli. Z kolei w drugiej szkole, którą odwiedziliśmy uczy się aż 2500 uczniów. Wszyscy się nam bardzo przyglądali, uśmiechali do nas, krzyczeli głośno z radości i zdziwienia. Mój srebrny ząb robił niesamowitą furorę. Każdy uczeń chciał go zobaczyć z bliska.

50% Rwandyjczyków to analfabeci. Problemem większości dzieci jest brak możliwości nauki, chociaż jest ona obowiązkowa do klasy dziewiątej.
Dzień biednych rwandyjskich dzieci zaczyna się wraz ze wschodem słońca, czyli o godz. 6. rano. Idą one po wodę, a później do szkoły. Nauka trwa do godz. 12., później przerwa do 14. i znów zajęcia aż do godz. 16.30. Podczas przerwy dzieci wracają do domu, albo siedzą pod drzewami przy szkole. W tym czasie praktycznie nic nie jedzą. Po powrocie do domu, przebierają się i idą kilometrami po wodę, szukają chrustu na opał. Potem dopiero jedzą, jeżeli jest co. Dzieci nie chwalą się, co jedzą, nie rozmawiają na ten temat z nikim. Nie wolno im brać jedzenia od sąsiadów (jedzenie może być zatrute). Dzieci chcą się bardzo uczyć, by w przyszłości wyzwolić się od pracy fizycznej, od biedy.

Rok szkolny w Rwandzie trwa 9 miesięcy – 3 semestry po 3 miesiące. Przez pierwsze trzy lata nauka odbywa się w rodzimym języku – kinyarwanda, a później po angielsku. Liczebność uczniów w klasach jest bardzo duża. Lekcja trwa 40 minut. Przerwy mają charakter naturalny. W programie klasy piątej jest matematyka, język francuski, religia, muzyka, geografia, historia, zoologia, miłość do ojczyzny.
W maju uczniowie zdają egzaminy ze wszystkich przedmiotów, a egzaminy państwowe po klasie szóstej i dziewiątej. Oceny wyrażane są w procentach. Następnie rodzice są wzywani do gminy i tam się dowiadują, do jakiej szkoły przeznaczono ich dziecko. Czasami z braku pieniędzy dzieci przerywają naukę nawet na kilka lat. Matury odbywają się w listopadzie, a wyniki uczniowie poznają w marcu.

Przy ośrodkach zdrowia prowadzone są też szkoły dla dziewcząt, gdzie uczą się one gospodarstwa domowego, szycia, czytania, pisania, liczenia.
Misja katolicka w Kinoni działa prężnie. Daje pracę miejscowej ludności. Jest ona dla nich wszystkim, oknem na świat także. Gościnność w parafii urzekająca. Szkoda było stąd wyjeżdżać.
Ksiądz Krzysztof miał jakieś interesy w siedzibie Diecezji Ruhengeri. Pojechaliśmy tam. Przywitaliśmy się z biskupem i później zaproszeni zostaliśmy do sali przyjęć. Tutaj woda, trochę cytrynówki i rozmowa księży – my się tylko jej przysłuchiwaliśmy, nic nie rozumiejąc.

Kolejnym miejscem, które zobaczyliśmy to miasto Gisenyi, położone przy samej granicy z Demokratyczną Republiką Konga. Liczy 136 tysięcy mieszkańców. Miasto niezbyt ciekawe. Po drugiej stronie granicy miasto Goma.

Z Gisenyi pojechaliśmy na nocleg do klasztoru, do miejscowości Kigufi, 9 km na południe od Gisenyi. Zatrzymaliśmy się u sióstr benedyktynek nad samym jeziorem Kiwu. Siostry posiadają także pokoje gościnne dla pielgrzymów i innych gości. To zresztą popularne w Rwandzie. Kościoły i klasztory prowadzą hotele. Byliśmy jedynymi białymi. Oprócz nas byli ciemnoskórzy bracia zakonni i księża, mieli rekolekcje. Mnisi snuli się nad brzegiem jeziora i żarliwie modlili. Kiedyś chciałem nawet zostać misjonarzem. Dzisiaj już nie. Jeżeli chodzi o wyznawane przeze mnie wartości to jestem wierzący, ale nie praktykujący. Ksiądz mówi o mnie „religijnie bezpłciowy”.

Pokój fatalny. Prawie niczego w nim nie widać, takie w nim ciemności! – jedna malutka żarówka! Mebli prawie żadnych. Umywalka na wysokości moich dolnych żeber. Woda cieknie zewsząd. Tylko wygodne łóżko ratuje sytuację. Nie ma dostępu do internetu, nie ma żadnej sieci.
Rybacy wypłynęli na połów, będą na jeziorze do czwartej rano, jeżeli uda się im jutro sprzedać ryby za 2 tys. franków (8,50 zł) to będą szczęśliwi.
Na kolację jedliśmy rybę tilapia z jeziora Kiwu. Smaczna.
Niedawno zmieniono nazwy miejscowości w całej Rwandzie, więc mapy na Google są nieaktualne. Wszystko jest pomieszane. Chaos informacyjny. Na mapach nie ma nazw geograficznych.
Ksiądz Krzysztof jest skarbnicą wiedzy o Rwandzie.
cdn.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5