Masaka to dopiero prawdziwa Afryka - twierdzi podróżnik z Judzik

2019-07-19 12:20:16(ost. akt: 2019-07-19 12:35:03)

Autor zdjęcia: Andrzej Malinowski

Andrzej Malinowski, nauczyciel z Judzik kontynuuje swoją kolejną podróż. Tym razem jest w Rwandzie. To już 113 kraj, który zwiedza. Przesyła nam swoją kolejną relację z wyprawy do tego kraju w środkowowschodniej Afryce. Cz. 11

11.07.2019 r., Kigali, Masaka
Musieliśmy zmienić pokój, bo łóżka za krótkie i za głośno. Mieszkanie przy recepcji, sali wykładowej i stołówce jest nie do zniesienia. Bezustanny hałas. Wróciliśmy do pokoju nr 109 z jednym łóżkiem i małą lodówką. Po uwagach Ani skierowanych do obsługi, że nie ma wody do picia, a płacimy za nią codziennie, dzisiaj na stole pojawiły się aż dwie litrowe butelki i dwie szklanki (zawsze była jedna). Niby błaha rzecz, ale potrafi wyprowadzić z równowagi, zwłaszcza mnie, bo jestem bardzo nerwowy.

Dzisiejsze śniadanie przypominało fragmenty z komedii „Miś” Stanisława Barei – pani obsługująca (w zasadzie nie wiem, do czego ona jest potrzebna, ponieważ śniadanie jest w formie szwedzkiego stołu) uporczywie się nam przyglądała, co jemy i jak jemy, odbierała brudne talerze, przynosiła czyste, coś tam poprawiała na naszym stole, później umiejscowiła się tak, że swoim ciałem rozdzielała nas oboje i prawie się na tym stole położyła (bo nie dosięgała), żeby wziąć z niego margarynę, dżem i miód i postawić innym gościom na ich stole. Brakowało jeszcze, żeby pani przykręciła nam talerze do stołu. Różnica polegała jednak na tym, że w filmie Barei pani miała okropną minę i była wściekła, a nasza wręcz odwrotnie – cała rozpromieniona, uśmiechnięta i prawdziwa aż do bólu.

Mamy już wprawę w jeździe na motocyklach, więc do Masaki wybraliśmy się właśnie na nich. Wiedzieliśmy, że za przejazd nie możemy zapłacić więcej niż 1500 franków, ale motocykliści, których dorwaliśmy od razu po wyjściu z Centrum byli nieustępliwi, a my się spieszyliśmy, więc musieliśmy się zgodzić na 2000 RWF od osoby (8,50 zł). Najpierw jednak pokazaliśmy im kartkę z planem dojazdu i zdjęcie ośrodka zdrowia w Masace, gdzie mają nas wysadzić. Zrozumieli. Jazda była wyborna, tylko ten kask mi przeszkadzał.

Karolina i Martyna czekały na nas w umówionym miejscu. Masaka to dopiero prawdziwa Afryka! Wiejskie pejzaże, zakurzona droga, targ. Najciekawsza była jednak szkoła, takie prawdziwe, nie na pokaz spotkanie z uczniami, zresztą bardzo miłymi, uśmiechniętymi, serdecznymi, bardzo pozytywnie do nas nastawionymi. Szkoła Podstawowa im. Św. Vincentego Pallotiego w Masace to zasługa Polaków. Wybudowali ją i wyposażyli ofiarodawcy polskiej fundacji Watoto – Dzieci Afryki. Rok budowy 2013/2014. Jest to najlepsza szkoła w regionie. Karolina i Martyna pracują w niej. Jest sporo pomocy naukowych, gazetek, laboratorium chemiczne, pracownia komputerowa i biblioteka.

Na terenie szkoły znajduje się typowy, okrągły tradycyjny dom rwandyjski – inzu gakondo. Od najdawniejszych czasów każda rodzina rwandyjska miała swój własny dom. Żonaty syn nie mieszkał nigdy w jednym domu z rodzicami. Jego obowiązkiem było wybudowanie swego własnego domu jeszcze przed ożenkiem. Tak jest do dziś. Dom budowany był z drewna i gliny.

Na jednej z zewnętrznych ścian szkoły jest tablica, na której kredą zapisana jest ilość uczniów w danej klasie z podziałem na chłopców i dziewczęta. Obok szkoły znajduje się przedszkole. Nie było w nim dzieci. Widzieliśmy kuchnię (stan fatalny, żywe palenisko) i pracownię krawiecką. Szkoła wynajmuje pomieszczenia na organizację wesel i różnych spotkań. Nieopodal znajduje się klasztor, w którym mieszkają siostry pallotynki i nasze wolontariuszki. Siostry prowadzą także ośrodek zdrowia. Kornelia i Martyna nie chciały w nim pracować. Wolontariuszki mieszkają bardzo skromnie. Nie płacą za mieszkanie, wyżywienie też mają za darmo. Wodę do mycia biorą z dużych okrągłych zbiorników, a do picia od sióstr. Klasztor to kaplica, pokoje mieszkalne, kuchnia, stołówka, pralnia, garaż i ogród. Nie ma tu ochroniarza z bronią, ale na noc na posesję wypuszczane są dwa duże psy. Siostry samodzielnie wypiekają bardzo smaczne bułki. Kornelia z Martyną okazały się być bardzo gościnne. Poczęstowały nas kawą, ciastkami i cukierkami.

Na terenie wsi rosną bananowce, maniok (bulwy korzenne), sorgo, bawełniane drzewa (pień pokryty okrągłymi kolcami); znajdują się kopce termitów – w jednej kolonii może mieszkać kilka milionów osobników, królowa termitów może dożyć nawet 50 lat. Termity żywią się w większości drewnem.
W Masace sprzedaje się węgiel drzewny.

Do Kigali wracaliśmy busami z przesiadką w Remera. Niestety nie można kupić biletów u kierowcy, trzeba mieć kartę, którą się przykłada do specjalnego czytnika przy wejściu. Kierowca pilnuje każdego wchodzącego. Dziewczęta podwójnie przykładały swoje karty, my zwróciliśmy im pieniądze. Jednorazowy przejazd kosztuje 273 franki - 1,17 zł.

Jutro o godz. 5. rano wyjeżdżamy do Parku Narodowego Akagera.
cdn.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5