Marzena Jasińska: Po prostu miałam szczęście w życiu

2023-11-09 10:30:00(ost. akt: 2023-11-09 10:21:59)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Tenis od razu przypadł mi do gustu i jest moją wielką miłością. Oby tylko zdrowie było, to mogę grać do 80-tki — mówi Marzena Jasińska z Olecka, nauczycielka wychowania fizycznego, zawodniczka i trenerka tenisa stołowego.
— Jak zaczęła się pani przygoda z tenisem stołowym?
— To, że zaczęłam grać w tenisa stołowego było zupełnym przypadkiem. Pierwsza moja trenerka Danuta Szuman chodziła po klasach i robiła nabór do sekcji. Nie wiedziałam jeszcze na czym polega ta gra, ale zapytałam rodziców czy mogę się zapisać. Zgodzili się i tak się zaczęła moja przygoda z tą dyscypliną sportu. Miałam wtedy 6 lat. Nikt mnie nie nakłaniał, nie zmuszał. Owszem, tato mnie nawet wspierał, jeździł ze mną na zawody i do tej pory żyje moim i mojej siostry tenisem, bo ona również nadal aktywnie gra. Byłam bardzo zacięta, ambitna i jako małe dziecko nigdy nie miałam dość tenisa. Byłam bardzo zapatrzona w ten sport i praktycznie do końca liceum trenowałam dwa razy dziennie. Rano na godz. 6 maszerowałam na trening i każdy dziwił się, że mam taki zapał, ale raczej zawsze należałam do osób, które jak coś robią, to konkretnie, bez odpuszczania.

— Jak potoczyła się pani kariera sportowa?
— Pierwszym moim klubem był KS Wel Lidzbark Welski i ta przygoda właśnie tam się zaczęła. Miałam już pierwsze wyjazdy na turnieje wojewódzkie i pierwsze sukcesy pojawiały się w II klasie podstawówki. Przez kolejne lata do kategorii juniora odnosiłam różne sukcesy na zawodach od rangi wojewódzkiej do ogólnopolskiej, zmieniali się też trenerzy. Pierwszą trenerką była Danuta Szuman, z którą mam kontakt do dzisiaj i zawsze ją odwiedzam, gdy przyjeżdżam do Lidzbarka. Drugim trenerem był Sławomir Ostrowski z Lidzbarka Welskiego, a później już w starszej kategorii Ewa Jarkowska, obecnie Smoluk i Marcin Jarkowski. Zaczynałam od II ligi, później grałyśmy w I lidze i nawet otarłyśmy się o ekstraklasę, ale przegrałyśmy wtedy z Radomiem piłeczkami małymi mecz o wejście do ekstraklasy. To były moje lata licealne. Doszło do fuzji klubów Lidzbark – Żuromin i też tam była I liga. W 1999 roku rozpoczęłam studia na AWF w Gdańsku, gdzie grałam w pierwszoligowym MRKS Gdańsk. Nawet byłam z Natalką Partyką w drużynie, choć ona była wtedy jeszcze dziewczynką.

— Miała też pani okazję grać z najlepszymi polskimi tenisistami.
— Zawsze chciałam zagrać z Andrzejem Grubbą i w klasie V moje marzenie się spełniło. Zagrałam z nim w meczu pokazowym w Ciechanowie. Wtedy grało się do 21 i niestety przegrałam do 14. Byłam wtedy jedyną dziewczyną, która grała w tej pokazówce. Było to dla mnie ogromne przeżycie i mam nawet nagrane tego meczu na taśmie video. Natomiast później współpracowałam z Leszkiem Kucharskim, który w Olecku organizował obozy sportowe. Byłam na szkoleniach z Jerzym Grycanem wspólnie weszliśmy w projekt „Pingpongowe marzenia”.

— Jeszcze będąc studentką przyjechała pani do Olecka, aby grać w tutejszej drużynie. Jak do tego doszło?
— Do Olecka przyjechałam w 2003 roku. Bywałam tu już wcześniej, bo miałam tu trzech kolegów zafascynowanych tenisem, którzy namawiali mnie, żebym tu przyjechała i rozwinęła tenis stołowy. I tak się stało, bo w Olecku mieszkam już 20 lat. Wówczas rozpoczęłam też pracę w Szkole Podstawowej nr 4, w której pracuję do dzisiaj jako nauczycielka wychowania fizycznego. Przyjechałam jeszcze w trakcie studiów. Byłam na trzecim roku i przeszłam na studia zaoczne. Wtedy w Olecku był bardzo dobry klimat dla tenisa stołowego. Było dużo osób zaangażowanych i wiele osób garnęło się do gry w tenisa. Były też przede wszystkim pieniądze, bo II liga wiązała się z bardzo dalekimi wyjazdami, a więc i kosztami. W Olecku graliśmy wtedy w II lidze, wyłącznie oleckim składem. Niestety po jakimś czasie drużyna się rozpadła. Ja jednak cały czas zajmowałam się szkoleniem dzieci, z którymi wyjeżdżaliśmy na ogólnopolskie turnieje. Byłam tez zawodniczką SKS 40 Warszawa, grałam też w Starcie Łyse i Galaxy Białystok. W tamtym czasie byłam jeszcze panną. Później, gdy wyszłam za mąż i pojawiły się dzieci, zaprzestałam grać w lidze. Zajęłam się wyłącznie szkoleniem dzieci, a swoją karierę ligową zawiesiłam. Obiecałam to mężowi, który wiedział z czym wiąże się gra w lidze i ile czasu pochłania, bo jeździł ze mną na mecze.

— Jednak od niedawna z powodzeniem wznowiła pani swoją karierę zawodniczą.
— Przez te lata bardzo brakowało mi tenisa i po skończeniu 40 lat moja przygoda z tenisem zaczęła się na nowo w rozgrywkach weteranów. Na razie jestem w tej najmłodszej kategorii, którą zmienia się co 10 lat. To dla mnie jak gdyby odskocznia, bo w tym momencie nie skupiam się wyłącznie na moich zawodniczkach, ale mam coś dla siebie. Biorę też udział w turniejach nauczycielskich, od 6 lat startuję w mistrzostwach Polski i trzy razy byłam mistrzynią Polski indywidualnie, raz wicemistrzynią oraz dwa razy mistrzynią w mikście z Robertem Karniejem i Wojciechem Tebecio, a 3. miejsce z Dariuszem Świdrem. Zawsze jeździłam na turnieje ogólnopolskie i mistrzostwa Polski, a teraz miałam ogromną satysfakcję ze startu poza krajem. W lipcu byłam na Mistrzostwach Europy Weteranów w Norwegii. Start był możliwy, bo udało się pozyskać sponsora i jestem wdzięczna firmie Kensus oraz gronu przyjaciół i mężowi, którzy mnie mocno wspierali. Byłam zaskoczona, bo poszło mi bardzo dobrze. Można powiedzieć, że byłam czarnym koniem tych mistrzostw, bo nikt mnie nie znał, oprócz zawodników z Polski. Podium było blisko, bo ostatecznie zostałam sklasyfikowana na miejscach 5-8. Teraz planuję start w lipcu przyszłego roku w Mistrzostwach Świata Weteranów w Rzymie. Już czuję adrenalinę, bo wystartuje w nich około 6 tys. zawodników. Moim marzeniem jest, aby stanąć na podium, ale konkurencja na pewno będzie ogromna.

— Czy oprócz tenisa i pracy zawodowej znajduje pani czas na jakieś inne zajęcia lub hobby?
— Pojawiły się też nowe pasje. Już nie tylko tenis, ale również bieganie za namową koleżanki. Zaczęłam od biegów na 10 km, a później przebiegłam trzy półmaratony. Udało mi się zejść poniżej 2 godzin – w Łomży miałam najpierw 2:06, a później 1:56. Przed planowanym startem w mistrzostwach świata musiałam jednak zaprzestać biegania, bo nie da się zbytnio połączyć tych dwóch dyscyplin. Dodatkowo mam inne obowiązki i przede wszystkim muszę poświęcić czas na własne dzieci. Za to w bieganie wciągnął się mąż i ma za sobą straty w maratonach i w triatlonach, jeździ na rowerze i dzięki temu świetnie rozumie moją pasję. Po prostu się wspieramy. Z rodziną też spędzamy dużo czasu aktywnie. Córka już zaczęła od września grać i zobaczymy co z tego będzie, bo na razie ma 5 lat i jej do niczego nie przymuszam. Natomiast syn ma 12 lat i bardziej interesuje się piłka nożną, choć wcześniej przychodził na treningi, ale bywało, że po prostu musiał iść ze mną na salę, bo nie było go z kim zostawić. Poza tym chyba bardziej będzie intelektualistą, niż sportowcem.

— Wygląda na to, że sport, a szczególnie tenis stołowy jest pani całym życiem.
— Od początku wiedziałam, że moje życie będzie związane ze sportem. Byłam poukładaną dziewczyną, raczej nie chodziłam na jakieś dyskoteki czy imprezy, była szkoła i trening, bo tenis od razu przypadł mi do gustu i jest moją wielką miłością. Nawet rodzeństwo wciągnęłam w tenisa, a mam piątkę rodzeństwa i tylko jedna siostra w ogóle nie gra. Jedna z sióstr jest trenerką w KS Dekorglass w Działdowie i trenuje dzieci. Jestem bardzo zapracowana, bo w szkole jestem do godz. 15, trzy razy w tygodniu mam treningi z dziećmi w sekcji tenisa w klubie Czarni Olecko i dopiero mam czas dla rodziny. W sobotę i niedzielę są czasem wyjazdy na zawody, więc ułożenie sobie planu pracy nie jest proste. Najważniejsze, że robię to, co lubię. Po prostu miałam szczęście w życiu. Dzięki tenisowi trafiłam do Olecka, mam rodzinę, pracę, którą lubię, czyli jest idealnie. Oby tylko zdrowie było, to mogę grać do 80-tki, bo nie wyobrażam siebie jako osoby nieaktywnej fizycznie.
Zbigniew Malinowski

Obrazek w tresci


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5